wtorek, 7 marca 2017

High Rise (2015) - film

Pierwszy raz od dawna, opisując jakiś film myślę i nie wiem od czego zacząć... ale nie jestem profesjonalnym recenzentem, więc wolno mi nie wiedzieć... i to jest jednocześnie wiadomość do osób czasem krytykującym tu moje teksty. Nie jestem "zawodowcem"  - więc jeśli Wy jesteście - zróbcie to lepiej - swoje filmowe wrażenia możecie opisać w komentarzach...

Ok, Zacznę może od tytułu. Z tego co widzę nie został on przetłumaczony na j. polski w celach dystrybucji w naszym kraju i się nie dziwię. Jak przetłumaczyć High Rise? Może "Wysoki poziom porażki"?



Oglądam szereg bardzo niszowych produkcji, robionych przy dość minimalnych budżetach. Przed High Rise odpaliłem sobie np. Time Lapse (2014), film na granicy fanowskiej produkcji SF, w całości kręcony w 3-4 pomieszczeniach w domu na przedmieściu. Mimo to film zaciekawia i zapewnia duży poziom spójności fabuły, obowiązkowy w filmach o paradoksach czasowych. Brawo! Tu lekcja odrobiona.



Odpalam sobie High Rise i załamuje ręce. Znakomita, pierwszorzędna obsada aktorska. Scenografia na wysokim poziomie. Bardzo poprawna praca całego zespołu, ewidentne motywowana solidnym budżetem...

...i niestety, nawet przy tak dobrych warunkach można po prostu sprawę spieprzyć. 

Akcja filmu jest po prostu niewiarygodna. Nie przekonuje mnie.  Nie klei się.

Początek jest nawet dobry. Najpierw mamy szeroko roztoczoną wizję modernistycznego wysokościowca, pionierskiego apartamentowca z lat 70-tych.  Mamy rzut oka na jego mieszkańców, przegląd postaci, kalejdoskop charakterów, motywacji...

Do tego momentu idzie wytrzymać, a nawet lekko się wkręcić w klimat. Potem zaczyna się skokowe i niespójne przedstawienie całkowitego upadku "struktury" społecznej, zdziczenia, degeneracji i prymitywnej przemocy. Postapokaliptyczny Mad Max w wieżowcu, tyle że nie tylko bez apokalipsy, ale i najmniejszego cienia wiarygodności.

Ziemi nie atakuje tajemniczy wirus, w tle nie widać atomowych grzybów, ZSRR nie napada Wysp w alternatywnej wersji historii. Nie dzieje się nic. Bohaterowie jeżdżą nawet do miasta do pracy, praca na budowach wokoło pionierskiego wysokościowca wre. Bohaterowie nie są uwięzieni w budynku przez dłuższy czas (chyba, że zamknięcie przeszklonej klatki schodowej kluczykiem typu Gerda przed nosem policjanta uznać za przeszkodę nie do przeskoczenia dla zdziczałego tłumu lokatorów)...

Ot, czasem występują problemy z zasilaniem oraz (z mniejszą częstotliwością) z wodociągiem... ale właściwie nie ma powodów, dla którego akcja toczy się w stronę postapokaliptycznego kolapsu.



Wychowałem się w latach 80-tych i 90-tych. Problemy z prądem, wodą, zapchanym zsypem to norma na blokowisku w tamtych czasach a podobne sytuacje z "mediami" jak opisano w filmie zdarzają się nawet dziś. Po prostu życie na blokach, żadna horda sąsiedzka przez to nie zaczyna nagle latać z siekierą po klatce schodowej w poszukiwaniu "wiadra prądu"... kiedy w sklepiku na dole brakuje drożdżówki to idzie się 200m dalej do innego, a nie demoluje się przez to półek...

Film zaczyna nudzić...

Aktorzy zaczynają zachowywać się jak dzieci odgrywające rolę w szkolnym teatrzyku. Kwestie stają się patetyczne, naciągane, wręcz naiwne, normalnie Mad Max dla 10-latków. Niespójność fabuły w tym momencie reżyser próbuje nadrabiać, ze przeproszeniem, pokazywaniem gołych 4-liter, rozpasanych imprez, orgietek, bezsensownej przemocy i mega-pijaństwem... jednak nie udaje się to finalnie...



Porażka... 

Szkoda w sumie czasu na ten bezsensowny film, lepiej sobie poszukać i znów oglądnąć serial Alternatywy 4. Zdecydowanie większy fun i prawdziwy klimat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz